To będą moje siódme Święta Bożego Narodzenia spędzane na Teneryfie. Pierwsze – dziewięć lat temu – minęły całkiem przyjemnie. Zostaliśmy na wyspie z własnego wyboru. Siostra Andrzeja chciała koniecznie jechać do Polski i poprosiła, żebyśmy zostali z jej psami. Zgodziliśmy się bez wahania. Na Teneryfie byliśmy wtedy zaledwie kilka miesięcy i perspektywa spędzenia Świąt na plaży wydawała nam się całkiem kusząca. Moja mama przysłała nam sporo jedzenia z Polski, a pierogi pierwszy raz zrobiliśmy wspólnie z Andrzejem. Zadzwoniliśmy do naszych domów rodzinnych i choć zrobiło się na chwilkę smutno to w pewnym sensie byliśmy dumni z tego, że mając zaledwie 20 lat spędzamy Wigilię wspólnie, przy wspólnie przygotowanej wieczerzy. To były zdecydowanie najłatwiejsze Święta poza Polską, poza domem rodzinnym.
Kolejne były coraz trudniejsze. Raz wyjechać z Polski na Święta, aby odpocząć od – czasem bardzo męczącej – atmosfery Świąt to zupełnie co innego niż spędzać Święta z dala od rodziny przez sześć lat z rzędu.
Bodajże w tamtym roku, kiedy rozmawiałam z moim starszym bratem w Wigilię, powiedział mi, że jestem dzielna, gdyż on nie mógłby spędzać Świąt z dala od bliskich. Prawda jest jednak taka, że ja wcale w Wigilię dzielna nie jestem.
Święta na Teneryfie to ‚gorący i ważny’ okres dla pracujących w niemal wszystkich zawodach. W tym czasie na wyspę przyjeżdża najwięcej turystów w roku i prawie nikt nie może sobie pozwolić w tym czasie na dłuższy urlop.
Od kilku lat przygotowuję kilkanaście potraw na Wigilię. Nie ma karpia, ale jest kutia, łazanki, śledzie, pierogi, barszcz, kapusta, racuchy z przepisu mojej mamy. W tamtym roku doszłam jednak do wniosku, że tradycyjne polskie jedzenie wigilijne nie pasuje do upału i wiosenno-letniej pogody Teneryfy. Ale mimo wszystko tradycyjnie na stole będzie i w tym roku.
W ramach wielkiej pociechy powiem Wam jednak, że jest coś co zawsze smakuje równie dobrze i w Polsce i na Teneryfie i pewnie w każdym zakątku świata. A są to oczywiście ciasta, ciastka, pierniczki i wszelkie słodkości:)
W tamtym roku cały adwent w moim domu miałam linię produkcyjną pierników i przeróżnych ciastek. Rozdawałam je znajomym, przyjaciołom, sąsiadom. W tym roku, ze względu na masę obowiązków, mam plan intensywnego, wieczornego pieczenia dopiero od poniedziałku lub wtorku.
W ramach wstępu do świątecznych słodkości upiekłam wczoraj piernik z przepisu Liski. Ciasto jest wilgotne, bardzo dobre i za sprawą czekolady i dżemu truskawkowego przypomina mi odrobinę pierniczki alpejskie z nadzieniem truskawkowym, choć takie bardziej wysublimowane pierniczki alpejskie;)
Wilgotny piernik z czekoladą i suszonymi śliwkami
/przepis Liski z White Plate/
Składniki:
120 g czekolady
120 g masła
120 g miodu
80 g cukru
150 g mleka
200 g mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki przyprawy do piernika
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka cynamonu
100 g miękkich suszonych śliwek, drobno posiekanych
40 g kandyzowanego imbiru (z braku pominęłam), posiekanego
2 jajka
1/2 słoika dżemu śliwkowego lub truskawkowego (ok. 120 gramów)
Czekoladę, masło, miód i cukier umieścić w garnku. Roztopić. Dodać mleko. Odstawić do ostygnięcia. Jajka roztrzepać w miseczce.
W dużej misce połączyć mąkę z przyprawami i proszkiem do pieczenia. Połączyć z masą. Dodać drobno posiekane śliwki, dżem i imbir kandyzowany.
Podłużną keksówkę o długości 26-28 cm posmarować masłem, oprószyć tartą bułką lub wyłożyć papierem do pieczenia. Wlać ciasto.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 160 st C. Piec 60 minut.
Ostudzić w foremce. Po ostudzeniu zawinąć w plastikową folię spożywczą.
Najlepiej smakuje następnego dnia.
Smacznego!